Zawody wspinaczkowe Murallove to zawody pod znakiem Peace&Love stawiające na dobrą atmosferę, dobrą zabawę, ale jednocześnie zróżnicowane trudności boulderów. Powinienem powiedzieć mini zawody bo trwają jeden dzień (raptem trzy grupy po dwie godziny), mimo to wzięło w nich udział ponad 220 uczestników. Jak było? Zapraszam do czytania!
W poprzednich artykułach wspomniałem, że złamałem swoje postanowienie (utrzymywane przez kilka lat, a spowodowane kontuzją właśnie na zawodach), żeby przestać startować w zawodach boulderowych. Cóż muszę przestać siebie oszukiwać i przyznać po prostu, że atmosfera takich wydarzeń przyciąga mnie jak magnes. I tak w przeciągu ostatnich miesięcy wystartowałem już w zawodach WLB 2023/24 w rundzie I na Obiekto i rundzie V na Wgórę. Poprzednie zawody traktowałem jak długi dobry trening i z takim podejściem brałem w nich udział. Tym razem było inaczej - Murall skusił mnie podziałem na kategorie wiekowe (20+, 30+, 40+ i 50 i więcej) oraz punktacją zbliżoną do olimpijskiej (dwie zony za 5 i 10 pkt. oraz top za 25pkt.). Pomyślałem od razu - zaraz, zaraz - mam sensowne szanse i jak nie wygrać to chociaż stanąć pierwszy raz na podium (nie liczę tutaj rozegranych w Płocku zawodów na czas, ale to inna historia, którą może kiedyś opiszę).
Na zawodach ekipa route-setterów przygotowała 30 boulderów oraz jeden boulder specjalny. Dziesięć pierwszych boulderów było wspólnych dla kobiet i mężczyzn, numerki od 11-20 były tylko dla kobiet i od 21 do 30 tylko dla mężczyzn (oczywiście jeżeli ktoś chciał mógł się wstawiać w dowolny problem). Każdy boulder miał zaznaczone dwie zony (oznaczone chwyty) - za utrzymanie których dostawało się kolejno 5 i 10 pkt. Za zatopowanie 25 pkt. Natomiast boulder specjalny polegał na małpowaniu tylko na rękach i każdy utrzymany kolejny chwyt dawał 1 punkt. Po przeczytaniu takich reguł zastanawiałem się w jaki sposób ogarnę punktację i w jaki sposób po 15 minutach od zakończenia zawodów zostaną policzone punkty i wyłonione podium? Na szczęście zrezygnowano z karteczek i z pomocą przyszła aplikacja internetowa, w której szybko i sprawnie zaznaczałem swoje przejścia. Co więcej, mogłem podejrzeć ogólne statystyki od osób, które tak jak jak wprowadzały przejścia na bieżąco. Sprawdzałem sobie także, które bouldery są łatwiejsze (mają więcej przejść) i na tej podstawie dostosować aktualną siłę do zamiarów. Coś wspaniałego!
Problemów było 21 co na 2 godziny wspinania jest myślę dobrą ilością. Chyba jako jeden z niewielu zawodników miałem parę cisnąć do samego końca. Bardzo pozytywne było to, że może oprócz ostatnich najtrudniejszych 2-3 boulderów reszta naprawdę oszczędzała skórę (w końcu za 2 dni miałem jechać w skały - pogoda w tym roku rozpieszcza). Baldy były nakręcone w nowoczesny sposób - w większości trudność polegała na opanowaniu trudnego ruchu, a nie zmniejszaniu chwytów dodatkowo przykręcanych w przewieszeniu. Uciążliwe było natomiast to, że w hali zrobiło się jak w saunie - byliśmy ostatnią grupą tego dnia, 75 osób plus osoby towarzyszące - istny ukrop. Na dodatek niecałe 2 litry wody z mojego baniaczka, skończyły się ponad pół godziny przed końcem. Miałem dokupić jakiś napój, ale gdzie ja zostawiłem portfel? Mam teraz go szukać i tracić cenny czas? Miałem mnóstwo energii - byłem nakręcony jak katarynka, picie może poczekać.
Atmosfera zawodów była świetna. Endorfiny aż buzowały w powietrzu. Ruch, wspinanie, muzyka, grupa ludzi pasjonujących się twoim sportem zbiera się w jednym miejscu i próbujecie jak najlepiej przejść baldy. Jako że byłem sam - zagadywałem ludzi stojących w kolejce do boulderów. Czasami usłyszałem miłe słowo, czy ktoś przybił piątkę (lub żółwika), gdy udało się pokonać problem. Albo razem z człowiekiem, którego widzę pierwszy raz w życiu kombinowaliśmy co zrobić, żeby wykonać ten niezwykle trudny trikowy ruch. Jedynie muzyka była jak dla mnie za głośna. Nieszczęśliwie przy dwóch przecinających się baldach, przy których robiła się największa kolejka (czujne wspinanie w połogu) postawiono głośnik. Kilku uczestników po prostu stało w kolejce zatykając uszy... Za to z pozytywów na hali było fotograf, więc można było liczyć na profesjonalne zdjęcie.
Co z nagrodami? Mimo, że nie po to jeżdżę na zawody - zawsze miło coś dostać. Tym razem w losowaniu nagród mi się nie poszczęściło. Za to walka o każdy przechwyt na każdym boulderze zaowocowała miejscem na podium! Przechodzimy do nieuniknionego - teraz dowiesz się ile mam lat ;) - wystartowałem w grupie 40M czyli wspinacze po czterdziestce. Zająłem trzecie miejsce. Dodatkowo muszę się pochwalić, że gdybym startował w grupie 30M także zająłbym 3 miejsce. Cóż mogę powiedzieć - unosiłem się nad ziemią ze szczęścia. Nagrodą był kwiatek, plaster wspinaczkowy i bardzo ciekawa gra zręcznościowa - boulder ball, którą opiszę w oddzielnym artykule.
Na koniec zaplanowano jeszcze after party, na które przygotowano specjale Murallove piwo w kilku odsłonach - także bezalkoholowej.
Brawo dla organizatorów za świetne wydarzenie! Za kilka dni wrzucę jeszcze mini galerię zdjęć. Do zobaczenia na ścianie!